» Horror czyli Kulthulhu » Opowiadania » Przesyłka cz. 1

Przesyłka cz. 1

Przesyłka cz. 1
Żwir zachrzęścił pod kołami, gdy furgonetka skręciła w boczną drogę prowadzącą do Chałupy Weizmannów. Kierowca wrzucił czwórkę i rozkoszując się jazdą, rozparł wygodnie w fotelu. Było parę minut po godzinie ósmej, została mu ostatnia paczka do dostarczenia i jedyne jego zmartwienie stanowiły ciemne chmury, zasnuwające rozgwieżdżone niebo i księżyc w pełni.

Podrapał się po brodzie i zapalił papierosa. Pracował w firmie spedycyjnej od trzech lat, po wsiach, jak określano jazdę po kraju, jeździł od dwóch. W tych stronach był po raz pierwszy, ale bez trudu dotarł na miejsce. Ponadto, gdy zatrzymał się w miasteczku na obiedzie, udało mu się porozmawiać z mieszkańcami i zdobyć parę dodatkowych informacji o adresacie.

Chałupa Weizmannów, do której zmierzał, swoją nazwę zawdzięczała starej żydowskiej rodzinie, mieszkającej w tej okolicy od przeszło trzech pokoleń. Knajpa, w której jadł kolację, należała swojego czasu do jednego z członków owej familii. Żydzi dawali zatrudnienie wielu ludziom, płacili dobrze i żyli w znakomitej komitywie z miejscowymi.

Historia rodziny kończyła się wraz z „ostatecznym rozwiązaniem”. Jedynie najmłodszemu synowi, Robertowi, udało się uniknąć hitlerowskiego terroru i z tego, co mówił barman wynikało, że mieszka gdzieś w Ameryce. Ponoć, co jakiś czas, przysyłał pieniądze, by wspomóc rodzinne miasteczko, nieopodal którego się wychował.

Dom został sprzedany i w tej chwili należał do lekarza nazwiskiem Terlecki. Wedle słów, doktor przeprowadził się na wieś, by odpocząć od miasta. Wraz z nim, do domu, do którego już na zawsze przylgnęła nazwa Chałupy Weizmannów, przeprowadziła się jego żona, córka i stary przyjaciel rodziny. Najczęściej, w miasteczku pojawiała się córka – Patrycja, robiąca zakupy co dwa, trzy dni.

Na przednią szybę furgonetki opadł płatek śniegu. Po chwili następny i następny. Mężczyzna zaklął pod nosem i włączył radio.

Za kwadrans podamy wiadomości…

Droga była wąska, wysypana w całości żwirem, pozbawiona pobocza. Przez pierwsze dwieście metrów otaczały ją kamienne mury, przez co można było odnieść wrażenie, że jedzie się w czymś w rodzaju labiryntu. Gdy się skończyły, na ich miejscu pojawiła się trawa i drzewa, przykryte cienką warstwą białego puchu.

Kierowca spojrzał na zegarek, a myślami wrócił do Terleckich.

Z opowieści barmana wynikało, że lekarz zajmował się jakimiś badaniami. Co jakiś czas można było spostrzec drogie, niemieckie auta – Mercedesy i Audi, ostrożnie wspinające się drogą wśród wzgórz. Teorii było wiele, ale barman nie wierzył w żadną z nich – wedle niego, doktor po prostu odpoczywał, a dorabianie do tego jakiś niestworzonych historii było zwykłą stratą czasu.

Mężczyzna spojrzał w tył, na kilka zwrotów i przesyłkę dla Terleckiego. Co w niej było? Mógł się tylko domyślać - ciężar i kształt przywodził na myśl książki. Jakie książki? Podręczniki medyczne czy literatura popularna? Tego już kierowca nie wiedział. W tej chwili, najbardziej liczyło się dla niego dostarczenie przesyłki i powrót do hotelu.

Droga prowadząca do Chałupy Weizmannów wiła się między wzniesieniami, praktycznie cały czas pnąc się w górę. Samego domu nie było jeszcze widać – mężczyzna przewidywał, że znajduje się on za zalesionym wzgórzem, górującym nad okolicą.

Śnieg padał coraz gęściej i szybko przykrywał drogę. Reflektory wyławiały z mroku długie, zmrożone źdźbła trawy, nagie krzaki i ciemne pnie. Kierowca pogłośnił radio:

Dobry wieczór! Jest wpół do ósmej, zapraszamy na nasz błyskawiczny serwis meteorologiczny.

Pomimo słonecznego popołudnia i stosunkowo wysokiej temperatury, noc zapowiada się wyjątkowo ciężko. Możemy oczekiwać nawet minus piętnastu stopni Celsjusza i, w najgorszym wypadku, dwudziestu centymetrów śniegu. Przewidywana widoczność – trzydzieści metrów. Służby drogowe wyjadą dopiero jutro, o piątej rano, więc do tej godziny spodziewane są utrudnienia w ruchu. Prosimy nie opuszczać domów bez ważnej potrzeby i jednocześnie składamy wyrazy współczucia tym, którzy muszą pracować w tych warunkach.


- Dzięki – zwolnił, zredukował do dwójki i przygotował się do pokonania stromego wzniesienia. Silnik zawył, gdy furgonetka powoli wspinała się w górę. Grudy śniegu uciekały spod kół, opony lekko się ślizgały, ale samochód nieprzerwanie parł do przodu.

To był serwis informacyjny radia Tooker. Miłego wieczoru życzę.

Kierowca ściszył muzykę i spojrzał w boczne lusterko.

Z tyłu panowała całkowita ciemność, jedynie tylne światła zabarwiały śnieg na czerwono. Był sam jak palec. Sprawdził wyświetlacz komórki – nie było żadnej wiadomości. Oli obiecał, że zadzwoni jak już będzie wolny, dostarczy ostatnią przesyłkę. Szef odezwie się jutro rano, tak jak zwykle, koło ósmej.

Śnieg wściekle uderzał o szybę, wycieraczki nie nadążały z jego odgarnianiem.

Cholera, gdzie jest ten dom?

Wydawało się, że jest już całkiem blisko. Jeszcze tylko kilka wzniesień i wdrapie się na to największe wzgórze, za którym powinna stać Chałupa Weizmannów.

Nacisnął mocniej pedał gazu. Silnik zawył - obroty wynosiły jakieś sześć tysięcy na minutę, a samochód wlókł się zaledwie dwudziestką.

Pieprzona paczka – gdyby chociaż wiedzieć, co w niej jest.

Zjechał z kolejnego wzniesienia, tuż przed nim zamajaczyło kilkanaście drzew i ledwo widoczna droga, stromo pnąca się do góry. Silnik wył, pokonując kolejne metry, a czas dłużył się potwornie. Setki białych płatków tańczyły w świetle reflektorów, kontrastując z czarnymi jak węgiel pniami drzew. Mężczyzna wytężonym wzrokiem wpatrywał się przed siebie, czekając, aż teren wreszcie zacznie się wyrównywać.

Gdy wjechał na wzgórze i spostrzegł w oddali migoczące, żółte światło, odetchnął z ulgą. Coś musiało zakłócać sygnał, bo radio przestało grać. Skupił się na jeździe i powoli prowadził furgonetkę w dół doliny, w kierunku Chałupy Weizmannów.

W końcu, samochód zbliżył się na tyle, by rozróżnić kształty dużego, prostokątnego domu, stojącej z tyłu stodoły i studni przed nimi. Gdzieś z boku, kątem oka spostrzegł spory, prostokątny kształt przykry brezentem – prawdopodobnie jakiś samochód.

Gdy zajeżdżał przed dom, tuż przed maską zobaczył dwoje fosforyzujących ślepi.

Co jest?!

Gwałtownie zahamował, nieomal uderzając twarzą w kierownicę. W świetle reflektorów zobaczył ogromnego owczarka niemieckiego, całego oblepionego śniegiem. Pies czujnie spozierał na intruza, biegając w pobliżu furgonetki.

Zgasił silnik i czekał. Po minucie nacisnął klakson, przerywając panującą ciszę. Pies zaczął szczekać.

Śnieg bezszelestnie pokrywał wszystko wokoło.

Otworzyły się drzwi od domu. Owczarek podbiegł do człowieka stojącego w progu. Ten pogłaskał go po łbie i ruszył wolno w kierunku samochodu. Kierowca uchylił szybę:

- Czy to dom państwa Terleckich?
- Tak, a bo co? – zapytał ochrypły, męski głos. Twarz skrywał pod grubym kapturem, otoczonym futrem.
- Mam paczkę do dostarczenia.
- Daj.
- Nie, nie. Muszę dostać podpis pana Terleckiego, świadectwo odbioru.
- To bierz i chodź do chałupy, bo ciągnie.

Kierowca rozejrzał się w poszukiwaniu psa, ale ten prawdopodobnie zniknął w ciepłym wnętrzu. Wyłączył światła, wziął paczkę i zapiąwszy kurtkę, wyszedł z samochodu. Rozejrzał się wokoło, ale było zbyt ciemno. Śnieg powoli, spokojnie, jakby kołysząc do snu opadał z czarnego, zasnutego chmurami nieba.

Podążając za mężczyzną, wszedł do domu. Tamten zamknął za nimi drzwi, zasunął zasuwę i z głośnym zgrzytem przekręcił klucz w zamku. Potem ściągnął kaptur - dopiero teraz można było mu się przyjrzeć z bliska.

Mężczyzna mógł mieć około pięćdziesięciu lat – pomarszczona twarz, zaczerwienione policzki – może od mrozu, a może były to popękane naczyńka krwionośne. Szyję niemal całkowicie zakrywała czarna, poprzetykana siwymi włoskami broda. Spod gęstych, krzaczastych brwi na kierowcę patrzyło dwoje czujnych, brązowych oczu. Mężczyzna kiwnął głową, a następnie poprowadził go długim, niskim korytarzem do salonu. Uwagi kierowcy nie uszedł długi myśliwski nóż, zatknięty za pas.

Deski zaskrzypiały pod ich stopami, gdy przeszli przez szeroko otwarte dwuskrzydłowe drzwi i wkroczyli do pokoju gościnnego. Po prawej stronie, skąd biło ciepło znajdował się duży, ceglasty kominek. Ściany, podobnie jak wysoki sufit, pomalowano na biało i udekorowano obrazami oraz trofeami myśliwskimi. Drewnianą podłogę przykrywał puszysty dywan. Na środku pomieszczenia stał ciemnobrązowy, prostokątny stół.

W fotelu naprzeciw kominka siedział starszy, może sześćdziesięcioletni mężczyzna w bordowym szlafroku. Światło doskonale oświetlało liczne bruzdy na jego twarzy, a on sam w zamyśleniu wpatrywał się w ogień. Z trzymanej w prawej dłoni fajki leniwie unosiła się smużka szarego dymu.

- Doktorze, do pana – rzucił mężczyzna odziany w futra i oparł się o ścianę. Nie spuszczał wzroku z kierowcy.

Terlecki ocknął się i rozejrzał badawczo po pomieszczeniu. W końcu jego wzrok zogniskował się na obcym i trzymanej przez niego paczce.

- Myślałem, że już pan nie przyjedzie – głos był wysoki, stary, jakby wysuszony.
- Zlecenie musiałem wykonać dziś.
- Dość paskudna pogoda.
- Owszem. Dlatego zależy mi na jak najszybszym dostarczeniu przesyłki – kierowca podszedł do siedzącego i podał długopis, a następnie wskazał mu gdzie powinien podpisać.
- Dziękuję. Oto pańska własność – podał Terleckiemu paczkę. Dłonie lekarza drżały, gdy sięgał po przesyłkę.
- To ja dziękuję – doktor uśmiechnął się kącikiem ust, z satysfakcją. - Bardzo mi zależało na tych księgach.

W tym momencie do pokoju weszła zadbana starsza kobieta w czarnej spódnicy i ciemnożółtej bluzce – zapewne małżonka Terleckiego. Zlustrowała wzrokiem wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu i patrząc na obcego, zapytała:

- A któż to jest, Henryku?
- Pan...? – Terlecki spojrzał pytająco na kierowcę.
- Rafał Kalas – ukłonił się nisko.
- No właśnie – doktor kiwnął głową i zaczął pykać fajkę.
- Zostanie pan na kolacji?
- Nie, nie – kierowca postąpił krok ku drzwiom. – Muszę wracać.
- W taką pogodę? No, co też pan! – kobieta spojrzała mu w oczy i z lekkim uśmiechem ujęła go pod ramię.
- Nie, nie, naprawdę dziękuję. Już prawie przestało padać. Nie chcę robić kłopotu.
- Bez gadania. Żal psa wygonić na dwór – kierowca przypomniał sobie owczarka, który jeszcze pięć minut temu biegał przed światłami furgonetki. Rzeczywiście, żal. - ...pan chce wracać. Za jakieś pół godziny się uspokoi, przestanie padać, zjemy i wtedy pan wróci.
- Ale... – Kalas spojrzał na mężczyznę przy drzwiach, który przyglądał mu się złowrogo.
- Nie ma żadnego „ale”! Proszę do stołu – Terlecka wskazała mu krzesło i dopilnowała, aby usiadł.

Gdy Kalas zajął miejsce, z wyrazem tryumfu wyszła do przedpokoju.

- Już dawno temu mówiłem, że kobiety rządzą światem – doktor uśmiechnął się kpiąco i rozłożył ręce w geście bezradności.

Wstał z fotela i usiadł przy stole, naprzeciw Rafała. Wyciągnął z kieszeni paczkę zapałek i po kolei zapalił wszystkie świeczki na dwóch srebrnych kandelabrach stojących na blacie. W tym czasie Kalas zdjął kurtkę i powiesił na oparciu krzesła. Rozprostował nogi, sprawdził wyświetlacz komórki – brak zasięgu. Schował telefon do kieszeni i zapytał gospodarza:

- Przepraszam - jest tutaj zasięg?
- Ma pan na myśli telefonię komórkową?
- Tak.
- Różnie – Terlecki wzruszył ramionami.
- Uhm – by podtrzymać rozmowę, Kalas zapytał - Długo już państwo tutaj mieszkają?
- Od trzech czy czterech lat. Nie pamiętam dokładnie, nie mam głowy do takich szczegółów.
- Rozumiem – Rafał wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. - Mogę zapalić?
- Tak, proszę. – Terlecki kiwnął głową – Władimir, przynieś popielniczkę.

Mężczyzna przy drzwiach wyszedł.

- Ładny dom – rzekł Rafał odpalając papierosa i wskazując na płótna i trofea – pańskie?
- Nie, nie. – w tym momencie do pokoju wszedł mężczyzna z ciężką, szklaną popielniczkę i położył ją przed Kalasem. - Część z nich to pewnego rodzaju posag mojej żony, natomiast te trofea obok kominka są stosunkowo świeże – Władimir upolował je jesienią.
- Zajmuje się pan myślistwem? – Rafał zwrócił się do mężczyzny ponownie stojącego przy drzwiach.
- Robię dużo rzeczy – odpowiedział wolno Władimir, bacznie obserwując Kalasa.
- Rozumiem – kierowca zaciągnął się głęboko papierosem.

Chyba nie jestem tutaj mile widziany.

- A pan? – Terlecki wycelował w niego fajką.
- Pracuję w firmie spedycyjnej, rozwożę paczki po całej Polsce.
- Lubi pan swoją pracę? – doktor zmrużył oczy.
- Nie narzekam. Można sporo zwiedzić i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy.
- Typ podróżnika, jak rozumiem?

Kalas w odpowiedzi się uśmiechnął. Gdzieś na górze skrzypiała podłoga. Drewno cicho trzaskało w kominku. W powietrzu unosiła się woń wanilii. Rafał spojrzał na zegarek – dochodziła dziewiąta.

Mam nadzieję, że przed północą będę w hotelu. Hm... pierwszy raz będę jadł kolację u któregoś z klientów. Nie pasuje mi to, ale... może doktor otworzy przesyłkę?

Spojrzał na paczkę leżącą z boku.

Terlecki sam powiedział, że są to książki – ale jakie to książki? Z ciężaru można by było wywnioskować, że albo cztery małe woluminy, albo jedna, dwie spore księgi. Raczej ta druga opcja – paczka była dość szeroka.

- Tatku? – delikatny głos wyrwał kierowcę z zamyślenia. Rafał odwrócił głowę i spojrzał na młodą kobietę stojącą w progu. Na oko miała około dwudziestu paru lat. To musiała być Patrycja, córka gospodarza.
- Tak? – doktor wyciągnął fajkę z ust.
- O której będzie kolacja?
- Za parę minut. Nie idź już na górę, potem skończysz – doktor wstał od stołu – Idę porozmawiać z mamą, a ty usiądź i poczekaj.

Terlecki wyszedł wraz z Władimirem, a dziewczyna podeszła do stołu. Chwilę mierzyła wzrokiem Kalasa, a następnie zajęła miejsce. Miała kręcone, blond włosy opadające na ramiona, szczupłą, piękną twarz i ładną figurę. Płomienie rzucały złocisty blask na jej bladą skórę, odbijały się w oczach. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zapytała:

- Pan pewnie dostarczył przesyłkę dla taty?

Fajna laska.

- Owszem – Rafał skinął głową.
- A jak pana godność? – z lekkim uśmiechem kręciła głową. - Tatko powinien mi pana przedstawić, ale sam pan rozumie – gdy się na czymś skupi, reszta świata nie istnieje.

Kierowca podał rękę dziewczynie:

- Rafał Kalas.
- Patrycja Terlecka – ponownie się uśmiechnęła. - Długo pan u nas zostanie?
- Szczerze mówiąc, nie planowałem tutaj w ogóle zostać.
- Moja mama pana zatrzymała?
- Tak.

Dziewczyna machnęła ręką.

- W sumie się nie dziwię, pogoda jest naprawdę upiorna – dziewczyna spojrzała za okno, na płatki śniegu przylepione do szyby.

Kalas kiwnął głową.

- Długo pan tak pracuje? Rozwożąc paczki?
- Około trzech lat.
- Lubi to pan?
- Tak. Nie narzekam.

Doktor pojawił się na progu. Z tyłu, jak cień, stał za nim myśliwy.

- Przepraszam, że wam przerwę... – popatrzył na Patrycję – ale chciałbym zobaczyć, co tam dziś zmajstrowałaś, moja droga.
- Dobrze tatku. Mam iść z tobą?
- Nie – Terlecki spojrzał na Kalasa – zajmij się naszym gościem.
- Dobrze – dziewczyna uśmiechnęła się ciepło i odprowadziła ojca wzrokiem.

Rafał zgasił papierosa i ułożył się wygodnie na krześle.

- A pani się czym zajmuje? – zapytał.
- Jaka pani? Taka stara nie jestem – Patrycja uśmiechnęła się uroczo.
- No racja – Kalas się roześmiał – Ale nie chciałbym cię urazić.
- Dobra forma. Może od razu przejdźmy na ty? Czy już przeszliśmy?
- Już przeszliśmy – kierowca mrugnął. – A więc co porabiasz?
- Dużo rzeczy.
- A dokładniej?
- Hm... – dziewczyna oparła łokcie na stole – maluję obrazy, sporo czytam, recenzuję książki i filmy, czasem coś napiszę.
- Artystka?
- Jeśli można tak powiedzieć.
- Nie no, można. Przecież, jeśli coś robisz, coś, co można podpiąć pod działalność artystyczną, to chyba jesteś artystką, prawda?
- Ale musiałabym jakoś zaistnieć, moje nazwisko powinno stanowić markę, ludzie by mnie znali.
- A nie znają?
- Nie.
- A gdzie się udzielasz?
- Na Sieci.
- Jeśli dobrze piszesz, to chyba łatwo się przebić, prawda?
- Chyba, że piszesz o czymś, co mało kogo interesuje?
- Czyli o czym?

Patrycja nic nie odpowiedziała, wpatrzyła się w ogień.

- Nie no, powiedz, ciekawi mnie to.
- Co za książki przywiozłeś mojemu ojcu? – zapytała, a następnie przysunęła paczkę do siebie. Zaczęła ją powoli rozpakowywać. Kalas obserwował to w milczeniu.

Czyli nic nie straciłem, siedząc tutaj.

Dziewczyna rozdzierała kolejne warstwy papieru, śmieci zrzucając na podłogę. Rafał spojrzał na drzwi – nikt nie nadchodził.

Odważna – chyba, że ojciec pozwala jej otwierać paczki. Widać, że jest jedynaczką. Trzeba jej przyznać, że jest pewna siebie, sympatyczna i dość konkretna. No i tajemnicza.

Kalas podrapał się za uchem i przyjrzał się książkom kładzionym przez dziewczynę na stole. Widać, że obydwa woluminy zrobiły na niej duże wrażenie.

- Co to za książki? – zapytał od niechcenia.
- Klucz Salomona i Lemegeton.
- Czyli?
- Księgi okultystyczne. Ich autorstwo przypisuje się biblijnemu królowi Salomonowi, ale prawdopodobnie pochodzą ze średniowiecza.
- Okultystyczne?
- Tak – dziewczyna otworzyła jedną z ksiąg. – Stare grimuary, opisujące duchy i demony, a także sposoby ich przyzywania.
- Zajmujesz się takimi rzeczami? – Rafał spojrzał na nią badawczo.
- Nie, nie ja. Tata. To jego hobby – lubi sobie o tym poczytać w wolnych chwilach. Próbował nas tym zainteresować – podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy, jakby się nad czymś zastanawiając - ale wyszło mu to chyba tylko z Władimirem.
- Rozumiem – mruknął Kalas.

Dziewczyna się uśmiechnęła.

- Wiem, że to dziwnie dla Ciebie brzmi, ale tutaj naprawdę nie ma co robić.
- Nic przecież nie mówię.
- Hm... to nie wyglądaj tak, jakbyś chciał mnie przepraszać. – mrugnęła i wróciła do księgi.

Rafał spojrzał na zegarek. 21:10.

Zaraz powinni podać kolację.

- Jesteś praktykujący? – zapytała, nie przerywając kartkowania.
- Nie. Skąd takie pytanie?
- Nie wierzysz?
- Nie zastanawiam się nad tym. Po prostu żyję – wzruszył ramionami.
- Czyli dość płytko, jeśli mówimy o twoim duchu?
- Nie myślę o tym w tych kategoriach. Dlaczego o to pytasz?
- Tak po prostu. Skoro wiesz, że zajmujemy się okultyzmem, chciałam wiedzieć, co o tym myślisz.
- Nic nie myślę – Kalas uśmiechnął się kącikiem ust – Ludzie mają różne zainteresowania.
- To prawda – Patrycja skinęła głową i zagryzła wargę. – A te zainteresowania są różnie odbierane.
- Też prawda. Szczerze mówiąc, nie dbam o to. To wasza osobista sprawa - ja miałem tylko dostarczyć przesyłkę.
- Ale przyznaj – spojrzała na niego bystro – czujesz satysfakcję z tego, że poznałeś jej zawartość, prawda?
- No tak, to oczywiste. Za każdym razem tak jest. Lubię wiedzieć, co wożę w swoim samochodzie. Może to trochę głupie, ale w ten sposób jakby poznaję ludzi, którym dostarczam te wszystkie paczki.
- I co możesz powiedzieć o nas? – zapytała, zamykając księgę.
- Że macie swoje zainteresowania. Że prowadzicie spokojne życie z dala od cywilizacji. I że chyba jest wam dobrze i nie macie powodów do narzekań.
- Hm... masz rację – uśmiechnęła się i zaniosła woluminy na boczny stolik. – Idę sprawdzić, czy kolacja jest już gotowa. Zaraz wrócę.

Rzuciła mu przelotne spojrzenie i opuściła pokój. Rafał został sam. Rozejrzał się po pomieszczeniu, spojrzał w kominek, później na korytarz. Z góry ponownie dochodziło skrzypienie podłogi – najwyraźniej tam musiał się znajdować pokój dziewczyny.

Wstał od stołu i podszedł do leżących ksiąg. Grube okładki z tłoczonymi literami. Otworzył na stronie tytułowej:

The Key of Salomon
Clavicula Salomonis


A poniżej dziwny symbol – coś jakby okrąg, a w nim krzyż o podwójnych ramionach - u góry i u dołu. W środku i wewnątrz okręgu znajdowały się jakieś symbole, przywodzące na myśl litery greckiego alfabetu.

Przerzucił parę kartek dalej – książka była napisana po łacinie. Wyglądała na dość starą – papier był pożółkły, a czcionka podobna do gotyckiej.

Kalas usłyszał jakiś szmer za plecami. Zamknął księgę i odwrócił się powoli.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


5+oP +h3 H8
    Żądam reszty!!!
Ocena:
0
Dobra, wszystko fajnie, ale odwrócił się i co? Zobaczył serafina Astaroth'a? Na to wychodzi z opisu pieczęci. Bo jeśli się nie mylę, to "Klucz Salomona" opisuje duchy, demony, typologię nieba i piekła w Judaizmie: Serafiny, Potęgi, chóry Cnót i te sprawy.
Czekam na część drugą. Lubię się domyślać i mam tylko nadzieję, że reszta tekstu zaspokoi moje domysły.
I chociaż wolę raczej cięższą prozę, to ciekawość mnie zżera... Ocenę wystawię jednak dopiero, kiedy będę mógł przeczytać resztę.
Póki co całkiem nieźle...
06-06-2007 16:06
vanderus
   
Ocena:
0
No cóż, nie ma tak dobrze :] Jako wredny szef działu potrzymam wszystkich troszkę w niepewności. Możecie jak na razie obgryzać pazurki, szpony, tudzież macki z niecierpliwości. Ja mogę Wam tylko zdradzić, że najpiękniejsze w tym opowiadaniu jest to, że...

No dobra, rozmyśliłem się. Nie powiem Wam co :]
06-06-2007 16:17
5+oP +h3 H8
   
Ocena:
0
5+oP +h3 H8 smutny... 5+oP +h3 H8 chce resztę... ;)
06-06-2007 16:19
Johny
   
Ocena:
0
Moje ulubione fragmenty:
"zapraszamy na nasz błyskawiczny serwis meteorologiczny".

"Chyba nie jestem tutaj mile widziany.
- A pan? – Terlecki wycelował w niego fajką."

Co do zakonczenia: bloody cliff hangers ;).
06-06-2007 19:29
piotrekt
   
Ocena:
0
Kiedy druga część?
06-06-2007 21:15
Szczur
    Całkiem
Ocena:
0
przyjemnie się czyta.
07-06-2007 09:00
~Sayid

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Lubię ten klimat. Mrok, groza i ... tajemniczość :p Urwanie w połowie rodem z oper mydlanych, ale działa. Czekam na końcówkę. :]
07-06-2007 15:00
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Dzięki za komentarze, z chęcią poczytam, co będziecie mieli do powiedzenia, gdy zobaczycie całość "Przesyłki" :-)

PZDR647!
09-06-2007 20:47
vanderus
   
Ocena:
0

Ok, druga cześć opowiadania jest już przygotowana i wkrótce, w przeciągu najbliższych kilku dni, zgodnie z planem aktualizacji, pojawi się na łamach serwisu. Mam nadzieję, że także przypadnie do gustu, zwłaszcza że dochodzą kolejne tajemnice.
14-06-2007 10:05

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.