» Horror czyli Kulthulhu » Scenariusze » Mityczny Czerwiec

Mityczny Czerwiec

Mityczny Czerwiec
Przedstawiam wam przedostatni odcinek Mitycznego Miesiąca. Czerwiec dostarczył pięciu interesujących wieści, które znajdziecie poniżej. Jedną z nich przysłał Borsuk, za co chciałbym mu podziękować. Czekam na wasze komentarze i opinie, a tymczasem zapraszam do lektury.

Jeden: Inne oblicze Dunwich
We wschodniej Anglii znajduje się mała wioska, Dunwich. W średniowieczu było to prężnie rozwijające się miasto, posiadające naturalny port i prowadzące intensywne kontakty handlowe z Londynem. Znajdowało się w nim osiem kościołów, pięć zakonów (m.in. Franciszkanie i Benedyktyni), a dwóch przedstawicieli Dunwich zasiadało w parlamencie. Jednakże, w ciągu kilku wieków miasto zostało niemal "pochłonięte" przez morze.

Wszystko zaczęło się w 1286 roku, w chwili nadejścia potężnego przypływu. W ciągu pięćdziesięciu lat setki domów i kilka dużych budynków znikło pod powierzchnią wody. Kolejny sztorm w 1328 roku zniszczył klasztory Franciszkanów i Dominikanów. Dwadzieścia lat później burza zmiotła kolejne czterysta domów do morza.

W obecnej chwili Dunwich jest małą wioską na wschodnim wybrzeżu Anglii, w której krążą legendy o odgłosach dzwonów słyszanych z głębin morza.

Od jakiegoś czasu grupa naukowców z University of Southampton, korzystając z nowoczesnych technologii, bada zatopioną część Dunwich. Posługując się mapą z 1587 roku, mają nadzieję na odkrycie wszystkich szesnastu dużych budynków, skrytych w głębinach Morza Północnego.

Wszyscy fani Lovecrafta z pewnością od razu zwrócili uwagę na nazwę wioski. Miejsce w którym doszło do konfrontacji Whateleya z Armitagem jest znane każdemu czytelnikowi zaznajomionemu z prozą Samotnika z Providence. Jednakże, nie będę szukał powiązań między Dunwich w Nowej Anglii, a tym brytyjskim, próbując się odnieść do fascynującej historii tego ostatniej.

Jak wspomniano w wieści, było to duże, szybko rozwijające się miasto. Niewielka odległość od stolicy Wielkiej Brytanii, bliskość szlaków bałtyckich – wszystko działało na korzyść Dunwich. Na drodze rozwoju stanęła jednak natura, systematycznie zatapiająca miasto. Dlaczego tak się stało? Dlaczego modły tak licznego duchowieństwa nie przyniosły żadnego skutku? Czy za złamaniem potęgi miasta stała jakaś potężna siła?

Możemy sobie wyobrazić, że rzeczywiście tak było. Powodzenie Dunwich nie było przypadkowe, "ktoś" trzymał pieczę nad jego rozwojem. Wszystko było dobrze do średniowiecza, do okresu przybycia do miasta dużej liczby bractw zakonnych. Niektórzy z ich członków zaczęli szukać źródła dobrobytu nadmorskiego miasta. Ich śledztwo przyniosło owoce – w dokumentach zachowanych z tego okresu można znaleźć informacje o dziwnym bóstwie, któremu składano ofiary z ludzi, a także systemie jaskiń, odnalezionym na wybrzeżu. Bracia zakonni nie podają jednak żadnych bliższych informacji – lub źródła owe zostały zniszczone.

Pewnym jest natomiast fakt zawiązania współpracy między pięcioma zakonami. Zjednoczył ich cel – całkowita chrystianizacja mieszkańców Dunwich oraz usunięcie jakichkolwiek symbolów pogańskich bóstw. Przystąpiono energicznie do pracy – tak energicznie, że w 1286 roku miał miejsce pierwszy "atak". Nie przestraszyło to duchownych, którzy nie zważając na protesty mieszkańców, dalej kontynuowali swoje dzieło.

Wraz z wykorzenianiem pogańskiego kultu, zawiązała się mała, ortodoksyjna grupa wyznawców bóstwa. W ciągu kilkunastu lat dochodziło do starć między nimi, a duchowieństwem, których finałem była pamiętna noc z 1328 roku, podczas której wyeliminowano wszystkich pogan, lecz klasztory Franciszkanów i Dominikanów zostały zatopione. Ostatni akt tragedii to połowa czternastego wieku, kiedy to czterysta rodzin z Dunwich straciło swoje domostwa.

Kult został wykorzeniony, jednak miasto upadło. Teraz naukowcy próbują odtworzyć jego dawny wygląd. Co odnajdą w zatopionych budynkach? Czy natrafią na jakieś ślady wojny między chrześcijanami, a poganami? Czy pośród gruzów odnajdą się jakieś artefakty? I co oznacza zamazany napis "thuhu" na ścianie jednego z budynków?

Dwa: Zapomniany puchar
Na aukcji w Anglii sprzedano złoty puchar, przedstawiający rzymskiego boga Janusa, za 100 tys. funtów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie okoliczności sprzedaży – jego poprzedni właściciel, John Webber, znalazł go pod łóżkiem, podczas przeprowadzki.

Dziadek mężczyzny, William Sparks był handlarzem starzyzną. Wyżej wspomniany puchar nabył między 1930, a 1940 rokiem, wraz z dwoma innymi przedmiotami – figurką prawdopodobnie przedstawiającą Ajaxa oraz zdobioną złotą łyżką. Przed śmiercią, Sparks podarował przedmioty Webberowi, nie zdradzając mu ich wartości, ani nie udzielając mu żadnych bliższych informacji.

Naukowcy z British Museum, do których zwrócił się Webber orzekli, iż puchar został wykonany prawdopodobnie w trzecim bądź czwartym stuleciu przed Chrystusem. Badacze uważają, iż przedmiot pochodzi ze starożytnej Persji, z państwa Achemenidów. Janus, przedstawiony na pucharze, jest wiązany z początkiem i końcem. To bóg wrót i drzwi, opiekun czasu, wyrażany jako głowa posiadająca dwie twarze.

Same okoliczności odnalezienia pucharu mogą wydawać się lekko zabawne. Webber zwyczajnie zapomniał o przedmiotach podarowanych mu przez dziadka, włożył je do pudełka i schował pod łóżkiem. Po latach odnalazłszy przedmioty, wystawił je na aukcję i zarobił niebagatelne pieniądze. Czy to koniec historii? Nie, to może być jej znakomity początek.

Najpierw spróbujmy zająć się genezą przedmiotu – wiemy skąd, mniej więcej, pochodził, lecz do kogo należał? Skąd zdobył go William Sparks? Czyżby od wojennego weterana, służącego pod Nixonem i Maudem, biorącego udział w I wojnie światowej? Żołnierz, wśród łupów wojennych przywiózł do domu także puchar. Gdzie go zdobył, w jakich okolicznościach? Czy nie był czasem członkiem oddziału zwiadowczego, który napadł na małą świątynię, niedaleko linii tureckich? Podczas plądrowania natrafił na liczne przedmioty wykonane ze złota, puchar znajdował się pośród nich. Mężczyzna przeżył wojnę, jednak po powrocie do kraju nie wiodło mu się dobrze. By spłacić część długów, sprzedał kilka złotych naczyń znajomemu handlarzowi starzyzną.

William Sparks był podejrzliwym człowiekiem, wierzącym w niezwykłość pewnych przedmiotów. Zbadał dokładnie puchar, zasięgnął opinii, spędził kilka godzin w bibliotece. Nie wierzył, iż kielich przedstawia Janusa. Posunął się nawet do tego, iż spotkał się z kilkoma londyńskim okultystami. Czego się dowiedział? Nie wiemy dokładnie – za pewnik należy jednak uznać informację o pojawieniu się w domu Sparksa małej książki o pożółkłych stronicach, którą dziadek Webbera czytał do późnej nocy.

Po około trzech miesiącach Sparks przekazał przedmioty swojemu wnuczkowi, zastrzegając, iż powinien pilnować pucharu, jak oka w głowie, a on zapewni mu "szczęśliwe życie aż do końca" – w takich słowach to ujął. Niestety, Webber był zbyt młody i z biegiem lat zapomniał o informacjach przekazanych mu przez dziadka. Krótko potem, Sparks zmarł.

Tyle historii. Czas na pytania – czy rzeczywiście puchar posiada magiczną moc? Jeśli tak, to jaką? Czy ma wpływ na życie jego posiadacza? Co się teraz stanie z Webberem, czy pieniądze otrzymane z aukcji przyniosą mu szczęście? A może kielich nie przedstawia wizerunku Janusa, a kogoś zupełnie innego? I kto zakupił puchar? Czy zechciał dodać piękny, stary przedmiot do swojej kolekcji czy może zapragnął przyjrzeć mu się z zupełnie innej strony?

Trzy: Decyzja kasjera
Reuters doniósł o nietypowym zdarzeniu, które miało miejsce w Kragujevac, w Serbii. Aleksandar Spasić, kasjer Raiffeisen Bank, wyszedł z banku z 1,5 miliona euro ukrytym w teczce. Następnie udał się do parku, gdzie spalił pieniądze. Po zdarzeniu zadzwonił na policję z pobliskiej kafejki i właśnie tam go ujęto. Widząc policjantów, zapytał "Jak długo mam na was czekać?"

Na biurku szefa Raiffeisen Bank znaleziono kartkę autorstwa Spasicia, na której napisał "Przepraszam, ale musiałem to zrobić". Motyw postępowania kasjera dalej pozostaje niejasny.

A jeśli był to jakiś rodzaj testu? Aleksandar Spasić miał dowieść, że jest wart członkostwa w nieformalnej organizacji, założonej przez byłych uczniów jego liceum. Mała grupa, licząca około dziesięciu osób, jest zafascynowana potęgą Shanów i zdolnością kontrolowania ludzkich umysłów. Przywódcom organizacji udało się nawiązać kontakt z jednym z Insektów z Shaggai. Od tego czasu, członkowie grupy działają według rozkazów tajemniczego "głosu", który każdy z nich słyszy w swoim umyśle. Ci, którzy chcieli opuścić grupę, widząc, że wszystko zaszło zdecydowanie za daleko, popełnili "samobójstwo". Ich śmierć spowodowała zaciśnięcie więzów wewnątrz grupy oraz ślepe posłuszeństwo wobec "pana".

Może to brzmi banalnie, lecz Spasić chciał coś zmienić w swoim życiu. Do jego uszu dochodziły pewne pogłoski o tajemniczej grupie, czymś na kształt amerykańskich bractw (tak przynajmniej sobie to wyobrażał) lecz próbując zgłębić temat, natrafiał na zmowę milczenia. W końcu, został zauważony przez jednego z przywódców. Ten nakazał mu zrobić coś szalonego, coś na co nie zdecydowałby się nikt inny.

Od rozmowy z dawnym znajomym z liceum, Aleksandara zaczęły prześladować dziwne sny. Widział w nich piękną kobietę, siedzącą naprzeciw niego i mówiącą doń ciepłym głosem. Zachęcała go do działania, do tego, by się nie bał. "Wszystko będzie dobrze, zadbam o Ciebie" – te słowa zapisano na marginesie gazety znalezionej przy stanowisku należącym do Spasicia.

W ten właśnie sposób, ulegając tajemniczym szeptom, Aleksandar zdecydował się na spalenie półtora miliona euro. Co będzie dalej? Na jak długo Spasić pójdzie do więzienia? A może sędzia ulegnie "perswazji" i skaże bankiera na karę w zawieszeniu? Z pewnością, po odbyciu kary, Aleksandar może liczyć na członkostwo w tajemniczej grupie. Ale co go tam spotka? Czy wreszcie będzie miał okazję poznać kobietę ze swoich snów?

Cztery: Samobójstwa w parkach narodowych
Amerykańskie media donoszą, że wzrasta ilość osób, popełniających samobójstwa w parkach narodowych. W tym roku miało miejsce osiemnaście takich przypadków – m.in. na terenie bagien Everglades, plaż Cape Cod czy w lasach deszczowych Parku Narodowego Olimpic. Jak dotychczas, do najbardziej "śmiertelnych" należał Park Yellowstone – pięciu samobójców w 1997 roku oraz Wielki Kanion, gdzie w 2004 roku życie odebrało sobie dziesięć osób.

Władze parków próbują przeciwdziałać zjawisku, zamykając część obszaru na noc, a także wysyłając większą liczbę strażników. Według badaczy zjawiska, samobójcy wybierają parki narodowe, gdyż są one szeroko dostępne, a przede wszystkim oferują to, czego nie mogą ofiarować inne miejsca.

Może rzeczywiście badacze mają racje - parki narodowe mają w sobie to "coś". Bynajmniej nie chodzi tutaj o bliskość natury, ciszę i spokój. Może amerykańskich samobójców do parków narodowych przyciąga coś jeszcze? Coś, co pragnie obserwować ich śmierć. Coś, co wyciąga z ich śmierci jakieś korzyści? Czy to istoty czy miejsca, "przyzywające" ludzi chcących umrzeć?

Może należałoby przyjrzeć się indiańskim wierzeniom. Każde miejsce ma swoje legendy, nie inaczej ma się sprawa z amerykańskimi parkami narodowymi. Rdzenna ludność, zamieszkująca tamtejsze tereny od wieków, została przegnana przez białych osadników. Amerykanie jednak nie traktowali poważnie ostrzeżeń starszyzny Indian, traktując je jak nie mające żadnego związku z rzeczywistością opowiastki szamanów. Zaklęcia ochronne zostały złamane, a duchy i stwory zamieszkujące rozległe obszary Ameryki Północnej, po dziesiątkach lat spętania, zostały uwolnione.

Posiadając zdolność wpływania na ludzkie umysły, przyzywają do siebie tych słabych, których psychika została nadszarpnięta. Kierują ich myśli na określone tory, zachęcają do odpoczynku na łonie natury. Przekonują, że śmierć w takim miejscu jest najlepszym, co może ich spotkać. Jeśli jednak człowiek się opiera, atakują, niszcząc psychikę, zatruwając umysł niepokojącymi wizjami, dręcząc snami, doprowadzając do samobójstwa. Istoty owe czerpią z ludzkiej śmierci siłę, z każdym kolejnym samobójcą ich moc rośnie, pozwalając na rozszerzanie pola oddziaływania. To samonapędzająca się maszyna – ilość samobójstw będzie wzrastać w związku z czym moc istot będzie wzrastać i coraz więcej osób chcących umrzeć będzie przyjeżdżać do parków narodowych. Koło się zamyka.

Oprócz powyższej, mogę zasugerować jeszcze dwie możliwości – zamiast istot mogą być to maszyny, pozostawione pod powierzchnią przez Mi-Go lub miejsca. O ile w pierwszym przypadku pomysł nieznacznie różni się od powyższego, a maszyny zostać przez kogoś odnalezione i wykorzystane, o tyle w drugim przypadku sprawa może wyglądać nieco inaczej.

A jeśli na terenie parków narodowych znajdują się miejsca przesycone jakiegoś rodzaju magią? I nie musi być to koniecznie moc zła, popychająca ludzi do odrażających czynów. To obszary na swój sposób czarodziejskie, pozwalające odpocząć zarówno ciału jak i umysłowi. Tylko niektórzy wyczuwają niezwykłą aurę tych terenów i w miarę możliwości próbują się tam zatrzymać. Te miejsca hipnotyzują, przyciągają – kiedy raz je odwiedzisz, pragniesz tam powrócić. Nie możesz jednak zostać tam, zamieszkać, stale cieszyć się możliwością obcowania z najczystszym pięknem natury. Ludzie wybierają więc samobójstwo, wierząc, że tylko w ten sposób pozostaną tam na zawsze. Próbują poprzez samobójstwo połączyć się z owymi miejscami. A czym owe miejsca są? Czy nie są czasem wrotami do Krainy Snów?

Pięć: Fabryka
Pakistańskie media donoszą o niewyjaśnionych zdarzeniach, które miały miejsce w fabryce SM Denim. W dziwnych okolicznościach, do miejscowego szpitala trafiło kilku robotników, którzy mieli zostać jakoby "opętani przez diabła".

Według świadków, Sadia, jedna z pracownic fabryki, wpadła w pewnym momencie w histerię - zaczęła rzucać się na ściany i bić samą siebie "dokładnie tak, jakby opanował ją szatan". Po przeniesieniu jej do szpitala, mimo obecności rodziny i narzeczonego, dziewczyna próbowała wyzwolić się z krępujących ją więzów, jednakże była zbyt słaba.

Miejscowy psychiatra wyjawił, iż pacjenci cierpią na ból głowy i palenie w klatce piersiowej. Lekarz podejrzewa, iż robotnicy byli poddawani psychicznym naciskom, mieszaninie religii i mistycyzmu, która miała ich przekonać do pracy z całych sił. To mogło stać się przyczyną dziwnych zachowań pracowników fabryki. Zapowiedział także, że poznanie wyników krwi może rzucić więcej światła na całą sprawę.

Nie wyklucza się także rozpylenia na terenie fabryki jakiegoś trującego gazu. Za hipotezą tą przemawia fakt, iż ludzie, którzy są bez wątpienia chorzy, doskonale zdają sobie sprawę ze swojej sytuacji i są w pełni władz umysłowych.

W czasie śledztwa ustalono, że codziennie, tuż przed rozpoczęciem swojej pracy, robotnicy recytowali Surę Yassen, wypowiadaną zazwyczaj w chwilach zagrożenia i chroniącą przed złem.

Co zdarzyło się w fabryce? Zapewne i tak nigdy nie uzyskamy pełnej odpowiedzi. Pozostają nam domysły i dwa aspekty sprawy, które poniżej przedstawię.

Pierwszy – gaz. Pomimo dużych okien i dobrze wentylowanych przemieszczeń, pracownicy fabryki mieli do czynienia z jakiegoś rodzaju bezwonną substancją. Czy był to test nowej broni? Czy jej twórcy zapragnęli stworzyć gaz, wyzwalający w ludziach dzikie instynkty? Znamy to ze szklanego ekranu. Biorąc jednak pod uwagę nieustanny wyścig zbrojeń, musimy założyć i taką możliwość. Czy zatem pakistańscy wojskowi pracują nad taką bronią? Oczywiście, jest jeszcze nie dopracowana, część osób ucierpiała, część praktycznie nie odczuła działania gazu. Jaki jest cel badań? Z pewnością nie jest nim spowodowanie śmierci u ofiar. Naukowcom może chodzić o wywołanie agresywnych zachowań, doprowadzenie do sytuacji, w której ludzie potraktowani gazem bezwolnie, niczym zombie, atakują innych. Równie dobrze, cel może być nieco inny, lecz także przerażający w swych konsekwencjach – "wyłączenie" większości funkcji ludzkiego ciała. Twórcy gazu pragną zamienić ludzkie masy w manekiny.

Drugi – obecność zła. Zastanawiające wydaje się to wspólne odmawianie sury przez robotników przed przystąpieniem do pracy. Czy naprawdę coś niedobrego działo się na terenie fabryki? Kierownictwo chciało wszystko ukryć, lecz pracownicy spostrzegli, że coś jest nie w porządku. Zaniepokoiły ich dziwne odgłosy dochodzące z hal i piwnic. Zastanowiły dziesiątki drewnianych skrzyń przywożonych co tydzień i układanych w magazynach. Nie uwierzyli w nieszczęśliwy wypadek jednego ze swoich współpracowników, zgniecionego jakoby przez kontener.

Szeptem zaczęli wymieniać się swoimi spostrzeżeniami. Powoli zarysowywała się coraz wyraźniejsza granica, dzieląca "nas" – pracowników, od "nich" – czyli kierownictwa. Niemal bez powodu wybuchały kłótnie, doszło do kilku bójek. W końcu, na jednym z zebrań załogi, zdecydowano się na odmawianie Sury Yassen. Dzień wcześniej Sadia, dziewczyna wspomniana w wieści, trafiła do szpitala po jej niewytłumaczalnym "ataku".

Czy rzeczywiście pracownicy mają rację? Co kryje się w podziemiach fabryki? Czy to jakiś materialny potwór, samą swoją obecnością zatruwający atmosferę miejsca czy może jest to istota bardziej nieokreślona, zdolna wpływać na ludzkie myśli? A może kierownictwo nie ma z tym nic wspólnego, uważając działania swoich pracowników za głupoty? A jeśli mają rację i pracownicy padli ofiarą zbiorowej paranoi?

Dziękuję za uwagę.

Odnośniki do źródeł:
1. Senny port Dunwich bliski odkrycia swoich sekretów
2. Puchar należący do handlarza starzyzną wart 100 tys. Funtów
3. Ukradł 1,5 miliona euro i je spalił!
4. Parki narodowe przyciągają samobójców
5. Gaz trujący czy zaburzenia psychiczne?

Zdjęcia pochodzą z wieści pierwszej i drugiej.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


markós
   
Ocena:
0
Świetne :D
03-08-2008 20:13
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Cieszę się, że się podoba ;)

Któreś wieści szczególnie przypadły Ci do gustu, markós? A może masz jakiś alternatywny pomysł?
05-08-2008 23:39
Qball
   
Ocena:
0
Motyw z samobójstwami w parkach narodowych jest swietny. Reszta jakoś się nie wybija na tle poprzednich części cyklu. Niemniej jednak bardzo równy i dobry odcinek, który jak zwykle czytałem z przyjemnością :)
14-08-2008 13:39
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Miło mi to słyszeć :)
18-08-2008 22:58

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.