» Horror czyli Kulthulhu » Opowiadania » Lilia

Lilia


wersja do druku
Redakcja: - 'Rastif' -

Ludzie wrażliwi, krzeszący z siebie iskry zarówno pozytywnych, jak i negatywnych uczuć oraz emocji przeistaczając je w języki żywego ognia, tworzą w swych umysłach nienaturalne, wybiegające poza normalne postrzeganie wizje, uchodząc w oczach innych za szalonych. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy nieprzeciętnie wrażliwy człowiek tańczy na krawędzi percepcji. Ja jednak, po doświadczeniach ostatnich tygodni, znam swoją tożsamość, a zdarzenie, w którym uczestniczyłem, wydaje mi się na tyle ważne, że postanowiłem nakreślić jego zarys. Nie jestem pewien, czy wszystko przedstawię dokładnie, ponieważ owego czasu nie ufałem własnym zmysłom. Do tej pory zastanawiam się, czy pewne zjawiska pochodzą z łona realności, czy też powstały w mym umyśle.

Mieszkałem na przedmieściach prężnie rozwijającego się miasta. Skromny jednopiętrowy dom i ogród nie wyróżniał się niczym szczególnym na tle posesji moich sąsiadów. Jedyne, co, jak mi się zdaje, budziło cień podziwu w przechodniach, to ogromna ilość kwiatów wokół białego domu. Kochałem kwiaty. Żyłem dla nich. Większość wolnego czasu spędzałem na ich starannym pielęgnowaniu. Myślałem, że o botanice wiem już wszystko. Jednak pewnego ciepłego dnia lata świat przyrody zadziwił mnie bardziej niż kiedykolwiek. W miejscu mało widocznym, zwłaszcza od strony ulicy, urosła piękna lilia. Nie sadziłem jej tam, nikt również nie odwiedzał mojej skromnej posiadłości, aby podrzucić mi roślinkę, więc zdumiało mnie to przedziwne zjawisko. Kwiat lilii był tak urokliwy, niemal doskonały, że zauroczyłem się w nim. Od chwili, gdy po raz pierwszy go ujrzałem, jemu poświęcałem najwięcej uwagi.

Drugiej nocy od pojawienia się nieproszonego aczkolwiek miło widzianego gościa w mym ogrodzie, ze snu wyrwał mnie cichy lament młodej kobiety. Słyszałem go bardzo wyraźnie, mimo, że sam spałem na piętrze domu, a odgłos dochodził z zewnątrz. Targany szerokim wachlarzem uczuć, strachem, zaciekawieniem, irytacją, postanowiłem wstać z łóżka i zobaczyć kim lub czym był tajemniczy gość. Postanowiłem nie zapalać światła, aby nie spłoszyć tej, wydawałoby się, delikatnej istoty. Schodziłem powoli, nie wydając z siebie żadnego szmeru. Jedynie moje serce zdawało się bić głośniej niż niemal niesłyszalny dźwięk wydawany przez kroki. Uchyliłem drzwi frontowe i wyszedłem do ogrodu. Lament ucichł. Nie zauważyłem nic szczególnego poza kwiatami, oblewanymi przez księżyc bladożółtym światłem. Zachwycony tym niecodziennym widokiem, postanowiłem udać się do mojej uroczej lilii, aby napawać się jej śnieżnobiałym cudem skąpanym w księżycowym blasku.

To, co ujrzałem, napełniło mnie tak wielkim zachwytem i strachem jednocześnie, że nie byłem w stanie wydać z siebie tchnienia. W miejscu, gdzie jeszcze wieczorem żegnałem się z moim ukochanym kwiatem, teraz siedziała dziewczyna. Była niemalże przeźroczysta niczym tafla wody, ubrana z, wydawałoby się, sukni utkanej z mgieł nocnych i pajęczych nici. Jej bose nogi były zgrabnie podkulone, a piękne, jasne włosy opadały na twarz. Nie wiem, jak długo wpatrywałem się w zjawę, zanim wstała i spojrzała na mnie ogromnymi, bladoniebieskimi oczami. Dopiero wtedy zauważyłem, że jej dłonie to jedynie bielutkie kości. Czułem, że na wskroś przyszywa mą duszę, jakby badała moje wnętrze. Niespodziewanie przemówiła, a jej hipnotyzujący dźwięk działał na mnie jak syreni głos na Odysa.

-Pielęgnuj mój kwiat, kochany, kochaj go tak, jak kochasz i mnie. Wtedy przez wieczność będziemy razem, tak, jak tego właśnie pragniesz.

Nie odpowiedziałem nic. Chciałem ją przytulić, pocałować. Wpadłem w obłęd szalonego kochanka, którego opanowała tylko jedna myśl. Powoli ruszyłem w jej stronę, jednak, gdy spróbowałem ją objąć rozpłynęła się, a jedyne, co utuliłem, to przeraźliwy chłód. Wtedy dopiero wyszeptałem, że przysięgam na wszystko, co jest mi drogie, iż zaopiekuję się magiczną lilią.

Od tamtego pamiętnego dnia cały mój czas poświęcałem najpiękniejszemu kwiatu, pielęgnowałem go najstaranniej jak tylko potrafiłem. Mówiłem do niego. Inne rośliny w ogrodzie zaczęły usychać, lecz nie obchodziło mnie to. Myślami wędrowałem w ciemną noc, aby zobaczyć moją ukochaną. Zauważyłem, że pani mojego serca nabiera ludzkich kolorów, dłonie stają się delikatne, dziewczęce. Sąsiedzi szeptali między sobą, że zaczynam tracić na wadze, w ciągu ostatnich dni bardzo zmarniałem, a niektórzy twierdzili że postradałem zmysły dla jednej roślinki, ale nie interesowałem się ani ich szeptaniem, ani moim stanem zdrowia. Myślałem tylko o mojej ukochanej, o tej, która jest najwspanialszą w całym wszechświecie.

Nie wiem jakie siły nieczyste czuwały nad mym losem, lecz w kilka tygodni po pojawieniu się lilii w ogrodzie, pośród umarłych kwiatów dojrzałem zdrową, czerwoną różę po drugiej stronie domu. Jego krwistoczerwone płatki przyciągnęły moją uwagę. Straciłem rachubę czasu, nie obchodziło mnie już nic poza koralowym kwiatem. Coraz częściej traciłem przytomność, a gdy spojrzałem w lustro któregoś dnia, zobaczyłem w niej nie siebie, lecz upiorną zjawę. Bladą niczym ma ukochana przy naszym pierwszym spotkaniu, narodzona z kwiatu lilii. I wtedy przypomniałem sobie o niej. Resztkami sił dobiegłem do śnieżnobiałego kwiatu. Jego płatki opadły, łodyga nienaturalnie się wygięła. Serce zaczęło mi bić bardzo szybko i nierytmicznie. Wtedy pojawiła się ona. Jej śliczna buzia przekształciła się w trupią czaszkę, suknia przybrała barwę dymu. Pisk, który z siebie wydała wtopił się w mój mózg, a jej kościste palce i zęby zatopiły w mej szyi. Nie wiedziałem, co stało się dalej.

Obudziłem się dopiero następnego ranka w swoim łóżku. Przez chwilę pomyślałem, że wydarzenia ostatniej nocy były tylko snem. Jednak gdy wstałem i zobaczyłem ślady krwi na poduszce najszybciej jak tylko mogłem podszedłem do lustra. Moja szyja była tylko kawałkiem obdartego ze skóry mięsa. Nie wiedziałem, że człowiek w takim stanie może przeżyć, lecz starałem się o tym nie myśleć. Opatrzyłem sobie ranę i wyszedłem do ogrodu. Stanąłem nad demoniczną różą i nie zważając na jej jadowite kolce, wyrwałem ją i spaliłem. Kremacji towarzyszył niewyobrażalny ból w mojej głowie i nienaturalny syk palonej rośliny, który do dziś tańczy echem w korytarzach mojego umysłu.

Teraz już po wszystkim. Znów zająłem się doglądaniem li tylko mojej lilii. Ukochana wybaczyła mi mój błąd, a za wyjątkiem pokaźnych blizn na mojej szyi, które przypominają mi o strasznej przeszłości, myślę już tylko o mojej miłości. Zaczęła o mnie dbać, przybrałem na wadze. Tylko czasami, w bezksiężycowe noce, przed oczami widzę rzeczy, o których ze strachu nie jestem w stanie pisać. Nie o wszystkich tych tragediach mogę, i chcę pamiętać. Wiem tylko, że piekielna róża pnie się pośród nich.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Dzień czwarty
Po głębinie statek płynie...
- recenzja
Gothika: Cud na Suchym Wzgórzu
Poszukiwacze cudownego źródła
Gothika: Ołtarz Dreiburski
Serce krwawego święta

Komentarze


~musk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zdecydowanie za malo miejsca poswieciles opisowi przerzucenia zainteresowania z lilii na roze. To wazny moment, a zostal potraktowany tak od niechcenia.
Poza tym - opowiadanko nie jest zle. Czuc w nim troche klimatu zaczerpnietego od patrona, ktorego nazwisko przywolujesz w pseudonimie.
Jeszcze sporo Ci do niego brakuje, ale warto podazac ta sciezka.
05-04-2009 01:02
~Selena

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zgadzam się z przedmówcą. Za mało o róży. Została jakby od niechcenia zakorzeniona;) A przecież przez to nasz bohater stracil prawie pol szyi;)
05-04-2009 19:17
~Claudia

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mogę to czytać i czytać ;] i nigdy mi się nie znudzi
:*:*:*:*
05-04-2009 23:52
~Meg Grey

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie czepiałabym się tak bardzo opisu porzucenia róży, możliwe, że brakuje mu czegoś, ale nie uważam go wcale za moment szczególnie zaniedbany, za moment krytyczny opowiadania, które czuć gotykiem i klimatem Poe, owszem, ale przecież chodzi o cierpienie duszy, nie oderwany kawał mięsa jak dla mnie.
Marcus, hm, nie wiem cóż mam powiedzieć. Podoba mi się, piekielnie, jak wstrzyknięcie jadu prosto w serce, zbyt silne, aby przestało bić, a zbyt ludzkie, by go zwalczyć. Nie wiem skąd to koszmarne wrażenie sparaliżowania wszystkich członków ciała podczas czytania.
Marku wiesz co myślę? Młody bóg literatury.
Pozdrawiam, Elen
06-04-2009 22:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.