Pewnego dnia zauważyłeś ogromne drzewo, pod nim ławeczkę i chłopca rysującego coś w swoim szkicowniku. Poetycki obraz. Zaciekawiony, cóż on kreśli, powoli podszedłeś i spojrzałeś. Dziwny zawrót. Poczułeś się trochę, jakby rozbolała cię głowa. Chłopczyk spojrzał na Ciebie, Ty na niego. Patrzył na Twoją twarz, jakby coś z niej czytał.
Szkicownik. Zobaczyłeś w nim, to nie może być prawda, swoją twarz w okropnym grymasie. Leżałeś półmartwy na jakiś wielkich kamieniach. Przerażony wyrwałeś chłopcu zeszyt z ręki i dokładnie przyjrzałeś się okropnemu obrazowi. A jednak to prawda. Bez wątpienia to ja! JA!
Stałeś jak wryty. Ciszę przerwał cichy głos dziecka-rysownika: „To pan, przykro mi bardzo”. Jak to? Przykro? Chłopcze skąd znasz moją cholerną twarz. Dopiero teraz zauważyłeś swoje nieopanowanie. Trzymając chłopca za mankiet, potrząsałeś nim porządnie. „Do cholery! Skąd znasz moją twarz?!”
Cisza...
„Jest pan z moich snów”, wymamrotał przerażony chłopczyk. Mały pojeb – myślisz sobie. „Dobra koniec maskarady, kto cię napuścił? Gadaj!” To wariat, myślisz.
Śpiew ptaków...
„Proszę pana, przykro mi, ale naprawdę nie wiem o czym pan mówi”, odpowiedział przerażony. Puściłeś go. Odchodzisz. Obraz zostaje.
Wracasz tam jutro. Duże drzewo. Ławka. Chłopiec.
Łapiesz za szkicownik. Jest nowy rysunek. Ty – powieszony do góry nogami, jakieś skrzydlate maszkarony nad Twoja głową. Pot oblewa Ci plecy. Przeglądasz cały zeszyt. Jakieś dwadzieścia rysunków. To szaleniec! Drzesz je na strzępy. Płacz chłopca. Odchodzisz, rozrzucając fragmenty dzieł małego twórcy.
Nie możesz spać. Chłopiec we śnie wyrywa z Ciebie wszystko. Uśmiecha się, jakby coś wiedział. Budzisz się – na zegarku 0.13. Kurtka, buty, fajki i wybiegasz. Mijasz ludzi, haszysz i piwo w połączeniu z błazenadą uliczną, w końcu to piątek.
Park. Drzewo. Chłopiec!
Klęczy, w ręku trzyma kredę. Rysuje. Patrzysz na wszystko zza jego pleców. Widzisz datę: 13. 07.1997. Godzina pokazuje się razem z ruchami ręki chłopca. Dźwięk kredy naciera na twoje uszy. Wzrok. Widzisz godzinę: 0.35. Patrzysz na zegarek. Data i godzina: 13.07.1997, 0.34. Chłopiec kończy swoje dzieło. Wyciąga pistolet i strzela Ci między oczy. Ciemność. Cisza. Park. Ławka. Dziecko.
-Bo zniszczyłeś mi rysunki, popierdoleńcu! – ze złością krzyczy mały.