Czy warto się w ogóle na sesji bać? Na pewno na ten temat nie jeden z Was już zabierał głos. Ten artykuł jest dla tych, którzy bać się chcą. Głównie dla narratorów, choć nie tylko. Mam nadzieję że pomoże on Wam wywołać to pierwotne uczucie w tak banalnym otoczeniu jakie proponuje często nasz mistrz gry.
Nie wiem jak Wy, ale ja się bać przestałem. Co dziwniejsze, strasznie tego żałuję. Pamiętam swoje pierwsze, dziewiczo niewinne sesje w Zew Cthulhu, gdzie w jakiś sposób emocji było tyle, że musiałem stać z nogą opartą o stół i ręką wzniesioną w gęste, duszne powietrze, wiercąc wzrokiem moich wtulonych w kanapę graczy. Baliśmy się. Nie tylko o własne postacie, o stratę tej więzi. Nie tylko tego, że od naszej decyzji zależą losy kompanów. Baliśmy się też własnej wyobraźni, tego, jakie figle spłata nam opis prowadzącego, tego, czy szept nie zmieni się zaraz w krzyk, baliśmy się nawet nagłych gestów, gotowi do natychmiastowej reakcji...
Za strach w organizmie odpowiada w dużej mierze ciało migdałowate. Ta struktura układu limbicznego w mózgu jest całkiem dobrze zachowaną pozostałością po naszych pierwotnych przodkach. Bierze ona udział w procesowaniu bodźców (w tym także wizualnych) i może regulować reakcje całego organizmu. W swoim repertuarze ciało migdałowate ma dla nas trzy reakcje, wszystkie bezpośrednio związane ze strachem: stój, walcz lub uciekaj. Dlaczego w ogóle o tym mówię? Warto wiedzieć, dzięki czemu czujemy strach, wtedy łatwiej go będzie wywołać na nowo. Jak pewnie się domyślacie, najczęstszą opcją takiego "sesyjnego" strachu jest stój. To stosunkowo logiczne, biorąc pod uwagę, że w około nie ma niedźwiedzi brunatnych czy krokodyli, które mogłyby być realnym zagrożeniem. Organizm chce się tylko zorientować, co się dzieje, zweryfikować potencjalne zagrożenie. Czy krzyk to przypadkiem nie ryk zwierzęcia, czy zmiana w nieruchomym eterze to nie pełznący wąż. Niewiele, ale produkcja adrenaliny już rozpoczęta. W tej chwili jesteśmy fizjologicznie przygotowani na coś strasznego, czujemy dreszczyk, gotowi do natychmiastowej reakcji...
Teraz wiemy już coś więcej o strachu, poznajemy go od kuchni. Pora, aby z tej wiedzy jakoś w systemie (bądź co bądź) grozy skorzystać. Uwierzcie mi na słowo, strach to głównie kwestia interpretacji otoczenia. Środowiska wewnętrznego i zewnętrznego. Więc załóżmy, że na sesji udało nam się dojść do momentu dość emocjonalnego. Trzeba podjąć trudną decyzję, może nawet przegrywamy walkę. Czujemy to, prawda? Głupie kości nie chcą się słuchać, mistrz gry się uwziął, "a co jeśli zrobię tak?". Przy czym nasze emocje potęguje klimat. Ciemno, cicho, duszno, poważny głos narratora, napięcie. Świetnie, wewnątrz już coś się dzieje. Teraz trzeba trochę oszukać nasz mózg, żeby się przestraszył. To napięcie to droga na skróty, katalizator reakcji. Jest jednak jakieś "ale". Musicie zrozumieć, że nasz mózg nie będzie czekał z interpretacją. Jest napięcie, ale nie ma niedźwiedzi, więc to pewnie gniew albo podniecenie. Widzicie delikatność tego systemu? Trzeba działać szybko, jeśli tylko poczujemy coś albo ocenimy sytuację jako "emocjonującą". Brakuje nam więc czegoś, co mogłoby uruchomić nasze ciało migdałowate. Wszyscy siedzą blisko stolika, narrator wyszeptuje kolejne sceny, decyzja prawie zapadła, może amunicja się kończy... Wystarczy nagłym ruchem uderzyć rękami o stół, podnieść się, krzyknąć, cisnąć gdzieś kośćmi czy szarpnąć kogoś za koszulę. W ten sposób niespodziewanym bodźcem ukierunkujemy napięcie, upewnimy nasz mózg, że to nie podniecenie, ciekawość ani gniew, a właśnie strach. Im więcej potencjalnych zagrożeń, które będzie musiało przeanalizować ciało migdałowate, tym pewniejszy efekt.
Teoria wydaje się całkiem prosta i mało odkrywcza. Tym lepiej, może nawet zadziała. Nie jest to wprawdzie przerażenie rodem z filmów Hitchcocka, ale dreszczyk pozostaje. Najlepiej dać organizmowi chwilkę na zorientowanie się i powrócić do gry. Minusem tej metody jest to, że człowiek szybko się do niej przyzwyczaja. Im częściej będzie ona stosowana, tym mniejsze zaskoczenie. Trzeba też dobrze wyważyć siłę naszych "bodźców zewnętrznych". Jeśli damy ich za dużo na początku, to potem mniejsza ilość może nie dać efektu. Należy też pamiętać, żeby były dość różnorodne. Kolejnym minusem jest to, że dla niektórych może ona wydawać się po prostu głupia. Machanie rękami, krzyki? To nie to. Cóż, racja, ale kto nie spróbuje, ten się nie dowie. Warto zauważyć, że ta metoda pokazuje, jak ważny jest w systemach grozy klimat. Klimat nie tyle grozy, co nieprzewidywalności. Bez niego po prostu nie ma co mówić o strachu.